Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

23.9.16

"Do kogo się tak uśmiechasz? Piszesz z jakimś chłopakiem?" - Czyli recenzja Mystic Messenger



Przed zainstalowaniem tej aplikacji zastawiałam się, czemu odnosi ona taki sukces. Każdy w internecie wspominał jaka jest ona świetna. W końcu postanowiłam ją odnaleźć i wypróbować. Niestety nie mogłam jej zainstalować na swoim telefonie, co mnie bardzo zdenerwowało, ale na całe szczęście miałam do jeszcze do dyspozycji tableta.
I rozumiem, czemu Mystic Messenger jest taki popularny.

To jest taka typowa gra otome – gra dla dziewcząt, gdzie głównym tematem jest miłość.

Po tym, jak się zalogujemy, dostajemy wiadomość od „Unknown”. Pisze, że znalazł telefon i chce odnaleźć jego właściciela. I nie ważne, co odpowiedz, będziesz musiał mu pomóc. Po tym wszystkim poznajemy głównych bohaterów: słodkiego Yoosung'a uzależnionego od gier, przystojnego aktora Zena, Jaehee Kang, która tak naprawdę jest dziewczyną, bogacza z obsesją na punkcie swojego kota – Jumin Han oraz 707 – świetnego hakera. Są jeszcze inni, ale już nie będę ich wymieniać.

Czas w grze jest taki sam jak u gracza i z tego powodu może to być lekkim utrudnieniem. Czaty mogą pojawić się nawet o drugiej nad ranem, więc jeśli śpisz o tej porze, to twoja postać nie jest uwzględniana w tych dialogach. Jeśli chcesz pojawić się podczas tego czatu musisz go wykupić dzięki „hourglass”. Pięć za rozmowę, pięć za dzwonienie.

Tak, dobrze widzisz. Jest szansa na zatelefonowanie do ulubionej postaci. A oni mogą do ciebie. Z tego powodu dobrze mieć przy sobie słuchawki. Ich głosy są po koreańsku, więc jeśli nie znasz tego języka, to zawsze są angielskie napisy.

Jeszcze nie wiem wszystkiego o tej aplikacji, a nie chcę sobie robić spojlerów. Wstawiając ten post będę już na piątym dniu, a w sumie jest ich jedenaście. Czytałam też, że istnieją złe zakończenia, które mogą się pojawić wcześniej.

Ta aplikacja jest uzależniająca. Praktycznie co godzinę sprawdzam, czy nie powstał nowy czat. I ciągle się uśmiecham głupio, gdy czytam rozmowy pomiędzy chłopakami oraz moją postacią.

Jeśli macie dużo miejsca wolnego na telefonie, to zachęcam do pobrania tej gry.

Jeśli jesteście ciekawi, to moją ulubioną postacią jest Zen > Yoosung > Jumin. Na razie jeszcze nie wiem, co z Jaehee oraz z Seven.


A kto jest Waszą ulubioną postacią? Na którym dniu jesteście, a może już przeszliście grę?

16.9.16

Rzućmy okiem na ... Królowa Cieni

Tytuł: Królowa Cieni
Oryginalny Tytuł: Queen of Shadows
Autor: Sarah J. Maas
Seria: Szklany Tron (tom 4)
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 848
Rok wydania: 2016





Dzięki Tobie chce mi się żyć, Rowan - rzekła cicho - Nie przetrwać czy istnieć. Żyć.





Seria Szklany Tron jest jedną z moich ulubionych. Więc to nic dziwnego, że w dniu premiery czwartego tomu pojechałam do Empika, a później do Matrasa – myślałam, że tam będzie taniej – i zapłaciłam za nią 50 złotych. Myślałam, czy nie lepiej zamówić przez internet. Zawsze to taniej. Ale nie! Chciałam ją mieć od razu.

Niestety – albo stety – nie miałam okazji przeczytać jej od zaraz. Miałam wypożyczone kilka książek z biblioteki, a według mnie one mają pierwszeństwo.

Taka mała ciekawostka. Przed przeczytaniem Szklanego Tronu nie wiedziałam, że to książka fantasy. Myślałam, że to tylko powieść o normalnej zabójczyni w normalnym świecie. 

Moją pojawić się spoilery, więc czytasz na własną odpowiedzialność!

Celaena Sardothien była wspaniałą postacią, którą pokochaliśmy w poprzednich częściach. Dużo przeszła, ale zawsze chodziła z wysoko uniesioną brodą. Jednak każdy w pewnym momencie swego życia się zmienia. Mówi sobie, że należy zmienić swoje zachowanie, pragnienia. Zabójczyni Adarlanu wydoroślała. Zrozumiała, że powinna walczyć o swoje życie, o życie innych. A tym bardziej walczyć o swoje należyte miejsce.

Celaena przeistacza się w Aelin. Aelin Ashryver Galathynius.

Ogniste Serce wraca do Rifthold. Za wszelką cenę chce odzyskać Klucze Wyrda, które akurat są w kieszeniach jej największych wrogów. W tej części globu jej magia nie działa, więc musi zaufać swoim zdolnością, których nauczyła się przez te lata oraz swoim towarzyszą.

Zawszę zaczynam od najlepszych aspektów książki, lecz tym razem będą to te gorsze. Królowa Cieni jest najlepszą, jak do tej pory częścią, więc trudno mówić o jej gorszych stronach. Chodzi tu o okładkę. Dokładniej o czcionkę. Albo raczej z czego jest zrobiona. Nie wiem czemu, ale dwie literki w tytule mi się starły. Mogę zrozumieć, że akurat było gorąco, kiedy ją czytałam, ale gdy się zorientowałam, to nawet nie dotykałam żadnej literki. W poprzednich książkach nie miałam tego problemu. Więc, Czytelniku, proszę uważaj.

Uwielbiam Sarah (czy to imię się odmienia?) za to, jak kreuje swoich bohaterów, świat czy kulturę. Wszyscy mają jakieś pragnienia, marzenia, cele, do których dążą. Różne postacie wierzą w coś innego. Muszę dodać dodatkowe punkty za przypominanie o ich przeszłości. Pojawił się mój drogi Sam Cortland. Może był tylko w wspomnieniach, lecz był. Zjawił się także Arobynn Hamel. Nie znoszę gnoja.

Pamiętacie Lysandrę? Kurtyzantkę Madam Clarisse? Nie pamiętam, czy pojawiła się wcześniej niż w tej części oraz jednej z krótkich opowiadanek. W skrócie młoda Celaena jej nienawidziła (zazdrość?). W Królowej Cieni dowiadujemy się o jej przeszłości. Zaprzyjaźnia się z Aelin, co przyjęłam sceptycznie, jednak tak jak Aelin, pogodziłam się z jej pojawieniem. 

W końcu drogi naszej walecznej królowej i zimnej Manon się przecięły. Gdzieś przeczytałam, że gdyby dziewczyny przestały się nienawidzieć, to byłyby dobrymi przyjaciółkami. I zgadzam się z tym. Pewnie by się nawzajem wyzywały, ale też i kochały.

Jeszcze nie dodałam o Rowanie. W Dziedzictwie Ognia jeszcze opłakiwałam związek pomiędzy Celaeną a Chaolem. Ta para była moim OTP. Dopiero w tej części mogłam w spokoju zaznać miłości Rowana i Aelin. Zawsze gdy mieli razem scenę, moja mordka sama się uśmiechała. Oni byli tacy słodcy.

Moim zdaniem Królowa Cieni to najlepszy tom w tej serii. Postacie mogły być wreszcie sobą. Ludzie wyzwolili się od władzy bezlitosnego króla. Wszystkie tajemnice wyszły na wierzch. Główna bohaterka dorosła do przeznaczonej roli w społeczeństwie. Ma zostać królową Terrasenu.
W końcu magia zaczęła działać. Ale czy to dobrze? Przecież nadal żyją wiedźmy, które tylko na to czekały. Czy Aelin podoła presji, którą wywrze na nią jej własny lud?

Tego dowiemy się w piątym tomie Empire of Storms, który swoją premierę miał 6 września tego roku. I sądząc po datach polskich wersji, możemy spodziewać się tej książki w Polsce dopiero za rok.


A Wy jaką parę wolicie? Celaena x Chaol? Aelin x Rowan? A może Manon x Dorian?

12.9.16

Rzućmy okiem na ... High Speed!: Free! Starting Days


Tytuł: High Speed!: Free! Starting Days
Oryginalny tytuł: ハイ☆スビード!Free! Starting Days
Wytwórnia: Kyoto Animation
Rok produkcji: 2015






Tego filmu nie mogłam się doczekać od kiedy dotarła do mnie informacja. Jestem wielką fanką Free!. Dawno nie oglądałam tego anime (będzie z półtora roku) i nie pamiętałam szczegółów, jednak to mi nie przeszkadzało.

Fabuła oparta jest na light novelce „High Speed” napisana przez Kōji Ōji. Jest uznawana za prequel do anime o nazwie „Free! Iwatobi Swim Club”.
Jeszcze nie czytałam tej nowelki, ale według „Ciotki Wiki” historia dzieje się w podstawówce, natomiast w filmie nasi główni bohaterowie są w pierwszej gimnazjum. Haruka Nanase, Makoto Tachibana, Ikuya Kirishima oraz Asahi Shiina są nowymi członkami drużyny pływackiej, do której trzech pierwszym panów nie chciało na początku przystąpić. Jednak każdy z nich ma swoje problemy, które utrudniają im prace w grupie. A nasz Haru ciągle myśli o swoim byłym przyjaciele, Rinie Matsuoka.

Tak jak z poprzednimi produkcjami, byłam podekscytowana przed i po obejrzeniu. Co do grafiki to trudno mi powiedzieć czy się różniła od tej z anime. Wujek Google nie pomaga. A nawet jeśli by się różniła, to i tak wszystkie były piękne.

Co do charakteru postaci. Makoto przedstawili takiego jakiego znamy. Jego pomocny, miły, troskliwy. Nie można go nie kochać. Haruka był inny. I rozumiem, że w anime był on starszy itd. W filmie Haru pozostał starym Haru: miał tak zwaną „pokerową twarz”, która nie występowała tylko, gdy przebywał w wodzie, był cichy, ale czy spokojny? Czasami – jak na niego – to wychodziła z niego bestia (nie bardzo). Fajnie było widzieć go ponownie z makrelą. Jedyne co mi nie pasowało to jego związek z wodą. Jak wiadomo on kocha ją, lecz tutaj nie było tego widać.

Brakowało mi też cudownych scen podczas pływania. W poprzednich produkcjach mieliśmy szansę "zejść" pod wodę, "pływać" wraz z bohaterami. Na początku filmu odrzuciły mnie jaskrawe kolory, które na całe szczęście nie miały miejsca dalej.

Jeśli zastanawialiście się nad obejrzeniem tego filmu lub anime Free!, to zachęcam Was do tego. I nawet płeć męska znajdzie coś tutaj dla siebie.

6.9.16

Rzućmy okiem na ... Klan Wilczycy

Tytuł: Klan Wilczycy
Autor: Maite Carranza
Seria: Wojna Czarownic (tom 1)
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 382
Rok wydania: 2008




Anaíd jest czternastoletnią, niepozorną dziewczyną. Mieszka w pirenejskim miasteczku Urt. Jest nad wiek dojrzała i inteligentna, co nie wzbudza jednak sympatii rówieśników. Samotne życie Anaíd toczy się spokojnie aż do dnia, w którym znika jej matka - rudowłosa Selene. Nieoczekiwanie dziewczyna poznaje wielką tajemnicę skrywaną przez rodzinę.” (opis z wikipedi – brak spoilerów)


Dokładnie nie pamiętam, czemu wybrałam akurat tę książkę. Może to z powodu okładki, opisu albo tego, że mam „fazę” na czarownice. Nie mogę powiedzieć, że wciągnęła mnie całkowicie, ale też nie była to strata czasu.

Główną bohaterką powieści jest czternastoletnia Anaid, która pomimo genów od pięknej rodzicielki, nie ma się czym chwalić. Jest niska, „brzydka”, ale także i mądra. W szkole nikt jej nie lubi, nazywają ją „karlicą cotowszystkowie”. Dla mnie takie powody są głupie, żeby kogoś odtrącać, jednak ja sama nie byłam odbiorcą takich drwin, a wiem, że w każdej szkole istnieją istnieją takie osoby.
Niemniej jednak Anaid nie jest słaba psychicznie i dzielnie przeżywa każdy dzień. Nawet kiedy jej babcia umiera, a rok później znika matka. Od tamtej pory w życiu dziewczynki zaczynają się dziać dziwne rzeczy, które rozumieją tylko ciotka oraz inne kobiety, pomagające Anaid.

Okazuje się, że dziewczynka jest czarownicą Omar z Klanu Wilków. Z tą informacją czuje się lepiej, jednak też jest w niebezpieczeństwie. Złe czarownice Odish czekają, aż tylko podwinie jej się noga. 

Zainteresowanie tą powieścią była jak bujanie się na huśtawce. Raz miałam ochotę czytać rozdział po rozdziale, a za drugim razem tak bardzo mnie nie interesowała, aż z trudem kończyłam kolejny fragment. Pomysł jest nawet niezły, styl pisania – prosty, szybko się czyta.  

Sądzę, że jestem trochę za stara na czytanie książek, które główne bohaterki mają czternaście lat. Jak dla mnie Anaid była trochę za młoda, ale rozumiem, dlaczego akurat taki wiek. Z opisu z tyłu książki dowiadujemy się, że to Selene, matka Anaid, jest wybranką, która ma zakończyć konflikt pomiędzy czarownicami. I z tego powodu miałam wrażenie, iż coś jest nie tak. Podejrzewałam, jaki będzie koniec. I miałam rację.

Końcówka książki nie powala, ale i tak ją polecam. Jeśli macie ochotę coś przeczytać, a nie wiecie co albo chcecie coś mniej więcej lekkiego, to zachęcam to przeczytania. Dla mnie „Klan Wilczycy” mógłby być lepszy, lecz najgorszy też nie jest. Takie 5/10

1.9.16

Gakkon 3 - Mój pierwszy konwent

Po dwóch miesiącach wakacji postanowiłam napisać nową notkę na bloga. I tym razem to nie jest recenzja książki czy anime. Chciałam Wam opowiedzieć o moim pierwszym konwencie, który odbył się w Łodzi od 26 do 28 sierpnia tego roku.

Od kiedy zarezerwowałam bilet do dnia wyjazdu miałam tzw „huśtawkę nastrojów”, tylko że w moim przypadku to wyglądało trochę inaczej. Potrafiłam godzinami rozmyślać, jak fajnie będzie na Gakkonie, a po chwili się stresowałam. Bałam się, że nikogo tam nie poznam, bałam się o nocleg. Tak, wiem. To było głupie.

Przeczytałam mnóstwo artykułów na temat konwentów. Już nie mogłam się doczekać, kiedy nastąpi koniec sierpnia.
I gdy nadszedł ten dzień, nie wiedziałam czy jestem zestresowana czy szczęśliwa czy coś jeszcze. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że jechałam.
Jak już dojechałam na miejsce i zobaczyłam tę kolejkę nie przeraziłam się. Czytałam, że takie długie kolejki to normalne na takich wydarzeniach. Dodam jeszcze, iż było gorąco. Dokładnie nie pamiętam, jak długo tam stałam. Możliwe, że godzinę. Możliwe, że trochę mniej.

Po zostawieniu swoich rzeczy w jednym ze sleep roomów poszłam trochę pozwiedzać. Już wcześniej zauważyłam stoiska z gadżetami, więc tam poszłam. Były tam koszulki, przypinki, naklejki, kubki, poduszki i inne rzeczy, których typowy Otaku się spodziewa. Moim pierwszym zakupem była paczka czekoladowych Pocky, których wcześniej nigdy nie jadłam. A następnie przeszłam do drugiej części szkoły.

Tam znalazłam osoby grające w OSU, sale z tańcami oraz karaoke. Kiedy weszłam do ostatniej sali i usłyszałam ludzi śpiewających opening do Tokyo Ghoul, aż chciało mi się płakać. W dobrym sensie. W końcu znalazłam innych lubiących to samo co ja. I to było piękne.

Jeśli chodzi o społeczność, to wyglądało jakby każdy się znał. Nie powiem, że wszyscy byli mili dla każdego, bo zdarzyło mi się spotkać lekkie dramy wśród znajomych. Ale wiadomo, to się zdarza.
Podczas szukania informacji o konwentach, często widziałam pytania o przeciętny wiek konwentowicza. Użytkownicy pytali się, czy w wieku – powiedzmy – 14 lat mogą wziąć udział w tym wydarzeniu. Odpowiedź brzmiała twierdząco. Na konwenty często chodzi starsza młodzież oraz dorośli, jednak widziałam też młodszych.

A jak tam z ochroną? Kradzieżami? Na całe szczęście nie nikt niczego mi nie podkradł, ale wiadomo, takie rzeczy mogą się zdarzyć. Ochrona cały czas siedzi przy drzwiach i jeśli nie ma się opaski na rękę oraz zawieszki, którą się dostało przy wejściu, to się nie wejdzie. Ochroniarz także przechodzi się po szkole i zagląda do sal.
W trakcie jednego z paneli była mowa o przypadkach, które się odbyły na konwentach. No wiecie, picie, palenie czy nawet seks w piwnicach. Nie mam pojęcia czy na Gakkonie coś takiego miało miejsce i chyba wolę nie wiedzieć.

A co z zajęciami? Było ich mnóstwo i o każdej godzinie. Konkursy, panele, LARP-y. Czasami musiałam czekać na pewne panele, ale to tylko dlatego, iż nie zainteresowały mnie inne. Wtedy się nudziłam, jednak dobrze, że miałam telefon przy sobie. Telefon pełen darmowego internetu.


Jak na swój pierwszy konwent myślę, że był świetny. Mogło by być lepiej. Poszłam sama na Gakkon, więc czułam się nieswojo, a z moim talentem społecznym, byłam zbyt nieśmiała do odezwania się do kogokolwiek. Więc jeśli miałabym jeszcze iść na jakiś konwent, to poszłabym z przyjaciółką. Nawet jeśli bym musiała czekać jeszcze długi czas.

Na koniec muszę podziękować drogim helperom, dzięki którym ta szkoła jakoś wyglądała. Często przychodzili do klas, by sprawdzić stan kosza oraz łazienek. W toaletach bowiem było mydło oraz papier. 


A jak wyglądał Wasz pierwszy konwent? Macie jakieś dobre wspomnienia z nim czy może nie za bardzo? Czujcie się wolni do przekazania Waszej wiedzy dla innych.